Ilu z nas nie marzyło nigdy, by choć na chwilę zaistnieć w mediach? Ba! W ogóle zaistnieć w świadomości większej grupy osób. Być kojarzonym z pewnym dokonaniem, niekoniecznie na miarę nagrody Nobla czy nawet wynalezienia samodobierających się w pary skarpetek. W zupełności wystarczyłoby, by ludzie wiązali nas z czymś godnym pochwalenia czy zapamiętania. Potrzeba akceptacji w społeczeństwie jest całkowicie naturalna, często objawia się właśnie chęcią wyróżnienia się z ogółu. Gdy przeglądam internet, coraz częściej mam jednak wrażenie, że to, dzięki czemu zostaniemy zapamiętani, schodzi na bardzo daleki plan.

Internet to potężne narzędzie. Dociera niemal wszędzie, pozwala na rozpowszechnianie informacji w tempie większym niż moglibyśmy to sobie wyobrazić. Widać to doskonale na przykładzie portali społecznościowych. Wystarczy, że jeden nieszczęśnik otrzyma łańcuszek zapewniający wieczne szczęście, płodne ziemie i urodzajne kobiety, i postanowi z owej okazji życia skorzystać. Zaspamuje więc fejsbukową tablicę wszystkim znajomym, przez co szczęście spadnie również na ich znajomych, krewnych i panią Zosię z warzywniaka za rogiem. Idiotyczny tekst pojawiał się więc będzie przez kilka dni, a i to tylko w wypadku, gdy nie trafi się kolejny geniusz, który postanowi się owym łańcuszkiem doszczęśliwić, kosztem innych oczywiście.

Plagą porównywalną do australijskiej króliczej ofensywy są internetowe memy. Filmiki o głębokiej treści i opatrzone gęsto soczystym "urwał", historie chłopca wchodzącego po piorunochronie czy porady ogromnego faceta na temat odżywiania, aby to z sił przypadkiem nie opaść. Teksty tam zawarte porażają wręcz swoją merytoryczną treścią i z radością powtarzane są przez osobników obdarzonych ilorazem inteligencji równoważnym ich rozmiarowi buta. I to w rozmiarówce amerykańskiej. Dzięki ich entuzjazmowi towarzyszącemu przyjmowania nowych wiadomości i głośnym ich utrwalaniu, nawet bez włączania komputera wiem, że gry RPG i jaskrawe kolory, z czarnym włącznie, są dziełem sił piekielnych i powinienem być świadom, że coś się dzieje. To wspaniałe, nie ważne, czy jestem w autobusie, w sklepie czy przyrastam do krzesła w kolejce do lekarza. Zawsze, nawet bez internetu, ci osobnicy prowadzą swoją krucjatę i edukują wszystkich, czy tego chcą, czy nie. Ich największym osiągnięciem jest jak na razie nazwa programu w jednej z popularnych stacji telewizyjnych. "Pij mleko, będziesz wielki"? "Lubię placki"? Nie, "Ale urwał!". Też ładnie.

Wspaniałym przykładem na to, jak nisko można upaść i nieźle przy tym zarobić, jest przypadek pewnej amerykańskiej nastolatki. Kosztem niewiele większym niż sterta jaskrawych ciuchów i wiadro szpachli tynkarskiej wykorzystywanej z lubością przez ową istotę, powstał teledysk, którego sukces obiegł niemal natychmiast cały świat. Czy tekst piosenki był dobry? Nie. To może muzykę porównać było można z dziełami klasyków wiedeńskich? Nie, też nie. W takim razie pozostaje wokal - czy był równie aksaminy co śpiew Elvisa Presleya? Nie, zdecydowanie nie. Wręcz przeciwnie, to był możliwie najgorszy zlepek elementów tworzących coś, co jedynie przez autorkę owego tworu nazywane jest muzyką. Mimo tego w ciągu kilku dni klip obejrzało kilka milionów ludzi, a piekielna (z pewnością naturalnie ruda) nastolatka zyskała fundusze na stworzenie kolejnego paskudztwa. Jakim cudem totalne beztalencie trafiło do tak wielu osób? Cóż, filmik pojawił się na Youtubie. Do tego był absolutnie niestrawny.

Sława wciąż się opłaca. W erze internetu nie ważne jest to, co prezentujesz swoim zachowaniem. Dużo większą rolę odgrywa sposób, w jaki to przedstawisz. Chodzi bowiem jedynie o to, by dotrzeć do jak największej grupy odbiorców. Problem w tym, że próbując dotrzeć do wszystkich, będziemy musieli się zniżyć do najniższego możliwego poziomu. Ograniczymy się więc jedynie do prostego przekazu wizualnego opatrzonego maksymalnie czterema słowami komentarza. Tak naprawdę recepta na sukces jest prosta. Chcesz być sławny? Zacznij ujeżdżać wieprze. W internecie tego jeszcze nie było, a widok faceta spadającego z dorodnego, wierzgającego świniaka prosto w błoto i cedzącego przez umorusane w różnych różnościach zęby "Ale zaryłem!" rozbawi przecież każdego.