Deliverace zostało zapowiedziane około pół roku temu. Od tamtego czasu Pixelbite opublikowało kilka trailerów i screenów z gry, jednak dopiero kilka dni temu tytuł ten pojawił się w App Store. Powodem tak gigantycznego opóźnienia premiery było prawdopodobnie przejęcie projektu przez EA. Po zmianie tytułu na Reckless Racing dane mi było zagrać w końcu w jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie pozycji. Co prawda entuzjazm przez te długie miesiące przygasł, jednak nadal byłem ciekaw, co ma do zaoferowania tytuł, który przypomina wydane lata temu Ignition. Zapraszam do recenzji prawdopodobnie jednej z ciekawszych gier wyścigowych, które przyszło mi testować.

Jeżeli szukacie gry pokroju Real Racing czy Need for Speed: Shift, to w tym momencie możecie przestać czytać. Reckless Racing jest bowiem całkowicie arcade’ową pozycją, nie mającą wiele wspólnego z realizmem. Czy to źle? Skądże znowu, wręcz przeciwnie, nietypowa fizyka jazdy to zdecydowanie największy atut gry. Ale po kolei. Po uruchomieniu trafiamy do przeciętnego menu. Absolutnie nie zaskakuje ono pozytywnie, ośmielę się nawet stwierdzić, że należy do jednego z brzydszych, jakie widziałem. Co prawda uciekająca w tle droga wygląda nieźle, jednak ogólne wrażenie nie jest zbyt korzystne. Na szczęście wszystkie opcje są na swoim miejscu a przyciski odpowiednio duże i czytelne. Do dyspozycji oddano nam zarówno tryb dla jednego gracza, jak i multiplayer (niestety tylko przez Internet).

Rozgrywka jednoosobowa oferuje trzy warianty wyścigów. Pierwszy z nich to typowa rywalizacja z kilkoma przeciwnikami, dokładnie jest ich pięciu, i zawsze tylu. Nie możemy zmienić liczby okrążeń w wyścigu - do każdego toru przypisana jest stała ich liczba, nie da się też wybrać z kim się ścigamy. Początkowo wydaje się to dość dziwne, ale absolutnie nie przeszkadza. Nigdy nie lubiłem mozolnie ustawiać wszystkiego, dlatego też z daleka omijałem tytuły, które nie pozwalały na przejście do właściwej rozgrywki w mniej niż trzech kliknięciach. Rozumiem osoby, które uważają ten nudny proceder za niezbędny i konieczny, nie będą one jednak narzekały na tą grę. Jest ona bowiem uproszczona do takiego stopnia, że najzwyczajniej w świecie jej nie kupią. A jeśli już przypadkiem znajdzie się ona na ich urządzeniach, na pocieszenie zostanie im wybór poziomu trudności, trasy oraz auta.

Zostawmy nudziarzy za sobą i przejdźmy do kolejnego trybu, którego nazwa wiąże się bezpośrednio z tytułem, pod jakim zostało pierwotnie zaprezentowane Reckless Racing. Mowa o Delivery, czyli dostarczaniu towaru na czas. Po wybraniu auta trafiamy na niewielką planszę, po której przyjdzie nam szaleć. Strzałka na górze ekranu pokazuje nam, gdzie udać się po przyczepkę, a następnie w które miejsce powinna ona trafić. Im szybciej dotrzemy z towarem, tym więcej pieniędzy za to dostaniemy. Czas jest ograniczony, więc trzeba się spieszyć. A jak to wygląda w praktyce? Cóż... Wcale nie dziwię się autorom, że gra nazwana była początkowo Deliverace. Pomysł bowiem jest świetny, a zrealizowano niemal doskonale. Gdy tylko zegar zaczyna tykać, rozpoczyna się istne szaleństwo. Z rozpędem wpadamy w zielony punkt, w którym znajduje się ładunek, ostro zawracamy i pędzimy na złamanie karku do celu. Ostre zakręty pokonujemy całkowicie bokiem, a przyczepka niemal nas na nich wyprzedza. By zaoszczędzić cenne sekundy, przeciskamy się skrótami, wymijamy inne pojazdy składając im lusterka, a gdy tylko zobaczymy miejsce, do którego należy dostarczyć towar, ostro zawracamy, by tylko musnąć ten punkt, bez oglądania się za siebie odczepić ładunek, który pofrunie w nieznane i wcisnąć pedał gazu do ziemi, bo kolejne zamówienie już czeka. Mistrzostwo to za mało powiedziane. Tak szaleńczej jazdy nie dostarczy nam chyba żadna inna gra wyścigowa w App Store. Jest tylko jedno, całkiem spore ale. Mapa, po której gonimy z przyczepką jest co prawda nie najmniejsza, jednak jeżdżenie po niej w kółko w końcu może się znudzić. Pozostaje wtedy jedynie wyłączenie gry i rozprostowanie nóg na spacerze, bowiem żadnej innej trasy w tym trybie nie ma. Trudno mi zrozumieć, czemu twórcy nie rozwinęli tego, co tak wyróżnia ich produkcję na tle innych. To tak, jakby prowadzić najlepszą restaurację w mieście i podawać tylko wyśmienitą kaczkę z jabłkami.

Ostatnim z trybów jest Hot Lap, czyli szlifowanie swoich umiejętności na wybranej trasie. Po przejechaniu każdego okrążenia informowani jesteśmy o uzyskanym czasie, jeżeli uda się nam pobić swój rekord, trafia on do rankingu online, a zajmowana w nim aktualnie pozycja wyświetlana jest na moment na dole ekranu. Kolejnym okrążeniom towarzyszą nam dwa „duchy” - pierwszy z nich pokazuje nasz najlepszy przejazd w danej sesji, natomiast drugi - najlepszy ze wszystkich. Gdy zbliżymy się do któregoś z nich, ten rozmywa się, a w końcu znika całkowicie, także nic nie przeszkadza nam w rozgrywce. Tylko początkowo wydawało się mi, że Hot Lap będzie zwyczajnie nudne. Na szczęście myliłem się - dzięki stałym aktualizacjom wyniku i informowaniu o pozycji w tabeli czasów tryb ten zyskuje wiele na grywalności.

Powróćmy teraz do Dirt Rally, czyli podstawowego wyścigu z wirtualnym przeciwnikiem. Nie ukrywam, że spędziłem w nim najwięcej czasu, a to za sprawą niebywale wysokiego poziomu, jaki prezentuje. Zacząłem od wyboru poziomu trudności sterowania - dostępne są dwa, początkujący oraz zaawansowany. Różnice są wyraźnie odczuwalne, i o ile na początku w ogóle nie radziłem sobie z kontrolowaniem auta przy trudniejszym sterowaniu, to już po przejechaniu kilku wyścigów nie myślałem nawet o powrocie do uproszczonej wersji. Tryb Advanced umożliwia bowiem kosmiczne wręcz poślizgi i związane z nimi efektowne pokonywanie zakrętów. Następnie przeszedłem do wyboru auta. Dostępnych jest sześć pojazdów, każdy reprezentowany przez inną postać. Niestety, autorzy nie pokusili się o dodanie choćby krótkiego opisu każdej z nich, przez co zupełnie nie mają one charakteru. Ot, jakiś trucker, były wojskowy czy farmer - tylko tyle możemy wywnioskować z ich wyglądu. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby gracz został poinformowany choćby o tym, dlaczego kierowca pickupa obdarowuje nas uśmiechem pozbawionym siekaczy. Zostawmy jednak życiorysy i przejdźmy dalej. Nie zastanawiając się wiele wybrałem muscle cara w czerwonym wariancie kolorystycznym i udałem się na pierwszy tor.

Już na trailerach grafika prezentowała się dobrze. To, co zobaczyłem, przeszło jednak moje najśmielsze pojęcie. Wszystko jest najzwyczajniej w świecie piękne, szczegółowe, kolory są żywe, ale naturalne, korony drzew falują delikatnie na wietrze, rzeka płynie spokojnie, a w kałużach odbija się niebo. Nie spodziewałem się takiej dbałości o szczegóły w, bądź co bądź, zwykłych wyścigach z widokiem z góry. Na dodatek niektóre z elementów otoczenia można zniszczyć, inne przesunąć, szkoda tylko, że wjechanie w stodołę nie zniszczy jej choćby odrobinę. Jeżeli zdarzy się nam przypadkiem wylecieć z trasy albo też postanowimy umyć nasze auto w najbliższym jeziorze, gra po chwili umieści nas znowu na torze. Oczywiście możemy zrobić to też sami, jest szybciej, jednak omija nas bardzo charakterystyczny, kojarzony z grubaśnymi farmerami dzierżącymi w dłoni widły i podrygującymi w rytm country na każdej potańcówce. Jeżeli jesteśmy już przy muzyce, trudno nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej towarzyszącej rozgrywce. W tle przygrywa oczywiście country, i to niezależnie od tego, czy ścigamy się na budowie, po asfaltowym (aczkolwiek amatorskim) torze, czy też pędzimy przez środek wsi. Dźwięk silnika oraz opon wypada dobrze. Wielki plus należy się autorom za to, że zauważyli drobną różnicę pomiędzy asfaltem a szutrem, przez co sunąc bokiem po piaszczystej drodze nie usłyszymy pisku opon rodem z Hollywood.

Fizyka jazdy stanowi zazwyczaj o być albo nie być każdej ścigałki. W tym wypadku aspekt ten jest zdecydowanie największym plusem gry. Od razu odradzam ustawianie innego typu sterowania niż standardowe (automatyczne dodawanie gazu tylko przeszkadza, kręcenie wirtualną kierownicą wygląda fajnie, ale nie oferuje żadnej wygody, a skręcanie za pomocą akcelerometru to po prostu pomyłka), możemy ewentualnie dostosować położenie przycisków na ekranie (na iPadzie to dość istotna rzecz, sięganie w prawy górny róg by postawić auto na trasie jest niewygodne). Niezależnie od wyboru metody sterowania nie mamy żadnej kontroli nad ilością dodawanego gazu. Działa on w systemie 0/1, co jest kolejnym, świetnym uproszczeniem. Tak, to nie pomyłka - nie ważne, że auto przy ruszaniu przez chwilę grzęźnie w miejscu, liczy się bowiem to, w jaki sposób pokonujemy zakręty, których jest mnóstwo. Dzięki temu, że nie stopniujemy gazu, koncentrujemy się tylko i wyłącznie na jak najdokładniejszym przejechaniu kolejnego łuku. Zachowanie auta w zakrętach jest wręcz nie do opisania. Samochód z łatwością wpada w poślizg, co nie tylko wygląda efektownie, ale pozwala również zdobyć przewagę nad przeciwnikami. Trudno mi opisać, jak niesamowicie prezentuje się przejeżdżanie niemal całego okrążenia wzbudzając tumany kurzu i zabijanie bocznymi szybami kolejne pokolenia komarów i much, a przednim zderzakiem niemal zahaczając o słupki i płoty stojące na szczycie zakrętu.

Chciałem już przejść do podsumowania, jednak gdybym to zrobił, sumienie prawdopodobnie nie pozwoliłoby mi spać. Nie wspomniałem bowiem o rzeczy, która może przyćmić obraz całości. Chodzi bowiem o to, że wszystkiego w grze jest... Mało. O ile niewielka ilość dostępnych aut nie przeszkadza mocno, to już całe osiem tras to stanowczo za mało. Dostajemy co prawda możliwość przejechania każdej w obie strony, jednak nie rekompensuje to małej liczby torów do pokonania. Wersja gry na iPada jest i tak bogatsza niż ta, którą nabyć mogą posiadacze iPhone’ów - tam poziomów jest tylko pięć. Istnieje jednak niewielka szansa na to, że już wkrótce dodane zostaną nowe trasy. Na iPadzie trzy dodatkowe tory oznaczone są bowiem jako oddzielna paczka oznaczona numerem 1. Miejmy tylko nadzieję, że autorzy nie zapomną o trybie Delivery, który pod względem różnorodności map prezentuje się gorzej niż ubogo.

Czekałem na Reckless Racing od dawna. Od momentu zobaczenia pierwszych screenów wiedziałem, że kupię tą grę, gdy tylko pojawi się w App Store. Teraz, gdy mam już za sobą wszystkie trasy, setki dostaw, a nawet czas okrążenia na jednym z torów w top 100 mogę napisać tylko jedno: nie zawiodłem się. Fizyka jazdy, mimo tego, że przerysowana, jest najmocniejszym atutem gry. Genialna oprawa audiowizualna z pięknymi i przemyślanymi trasami oraz drobne smaczki, takie jak odbicia w kałużach czy świetne cienie sprawiają, że trudno oderwać od nich wzrok. Do tego wyrazisty klimat, wielka swoboda oraz muzyka country w tle. Czy można chcieć czegoś więcej? Możliwe, jednak jak dla mnie to, co zaoferowali panowie z Pixelbite, w zupełności wystarczy.

Ocena: 9/10

Gra w wersji na iPada kosztuje 4,99$, możecie pobrać ją tutaj. Wersja na iPhone'a/iPoda touch kosztuje 2,99$, możecie pobrać ją tutaj.
Tutaj z kolei możecie pobrać motyw muzyczny z głównego menu gry.